Przejdź do głównej zawartości

Sztuka pływania w szambie czyli showbiznes made in Poland

Jak dawno mnie tu nie było (serio, tak chyba będzie się zaczynał każdy mój post). W sumie albo nie miałam czasu pisać albo brakowało mi inspiracji do kolejnego wpisu. Jednak w końcu trafił się temat, który postanowiłam skomentować. Jako niedoszła dziennikarka, papierowa pani psycholog i malutka pani od PR-u chciałabym się podzielać kilkoma refleksjami na temat wojenek rodzimych celebrytów, fali internetowego hejtu i kondycji polskiego społeczeństwa. Tak, te trzy rzeczy ściśle się ze sobą wiążą. No ale zacznijmy od początku.




W porannym autobusie, przy kawie w pracy, wieczorem w domowym zaciszu. Jak myślicie, co wtedy robi wielu ludzi? Czytają książki (no, zdarza się, i chwała za to)? Dokształcają się? Spędzają czas z najbliższymi? Niekoniecznie. Ludzie zaskakująco często przeglądają wówczas serwisy plotkarskie, krążą po peryferiach internetu, szukają śmiesznych filmików, lajkują swoich idoli na Instagramie albo hejtują newsy o znanych i bogatych, które wyskoczą na głównej stronie dużego portalu. I tak np. obecnie wielu internautów przeżywa zmianę fryzury Roberta Lewandowskiego (przefarbował się na blond, skandal!) albo z zapartym tchem śledzi konflikt żony innego piłkarza i piosenkarki, Mariny Łuczenko-Szczęsnej, z serwisem plotkarskim w przededniu wypuszczenia na rynek jej nowej płyty albo starają się doczytać o pyskówce między niejaką Karoliną Korwin-Piotrowską a bramkarzem reprezentacji Wojciechem Szczęsnym (mężem wspomnianej wcześniej Mariny), żeby być na bieżąco z tym, co w trawie piszczy i jak rozkręca się konflikt między celebrytami. A ci, którzy nie są na bieżąco z show-biznesem, pewnie siedzą na social media i kłócą się o to, kto coś dziś lepszego zrobił na obiad (jest taka grupa na Facebooku!).

I tu moja pierwsza refleksja - ludzie stale powtarzają, że na nic nie mają czasu i energii - ale z drugiej strony są na bieżąco w tych showbiznesowych wojenkach, wiedzą kto i z kim, a do tego mocno przeżywają i angażują się w internetowe historie (jakby chodziło niemalże o ich członków rodziny) i oczywiście hejtują. Nie, nie mam na myśli wyrażania opinii czy konstruktywnej krytyki, ale tych, którzy po prostu lubują się w obrzucaniu błotem. Dla niektórych, niezadowolonych z własnego życia, ale nie robiących wiele, aby to zmienić, rzucenie mięsem to prawdopodobnie sposób na relaks albo upuść złych emocji. Niestety, hejt z powodu zakupu drogiej torebki przez jedną czy drugą celebrytkę, w gruncie rzeczy nie przynosi szczęścia hejterowi. Sam fakt, że ktoś pozwala, aby zalewała go krew tylko dlatego, że ktoś inny ma "drogi kawałek skóry" bardzo źle o nim świadczy. Jedyne czego się człowiek może w takiej sytuacji nabawić, to wrzodów albo skoków ciśnienia. Naprawdę nie warto.

Z drugiej strony mamy bohaterów z wielkiego świata show-biznesu. Znienawidzonych, a jednocześnie kochanych. Ludzi będących ucieleśnieniem marzeń o wspaniałym życiu, sukcesach i bogactwie. Mogłoby się wydawać, że celebrytom, którym się dobrze wiedzie w życiu, mają rodzinę, są zdrowi i bogaci, do szczęścia już niczego nie brakuje. No mnie np. by nie brakowało, gdybym nagle wymieniła się z nimi miejscami. A jednak! Zachowania niektórych z nich pozwalają domniemywać, że człowiek, który ma już bardzo dużo ciągle... chciałby mieć więcej, szuka poklasku i staje się bardzo drażliwy na każdą formę krytyki. Oczywiście, co złego to nie on. I tak nawet się człowiek nie zdąży napić kawy, a w międzyczasie kolejnej "gwieździe" puszczają nerwy, zaczynają się pyskówki, wirtualna wymiana ciosów, której z radością przyglądają się tłumy żądne igrzysk.

Tymczasem z boku stoją osoby, które na tym wszystkim zarabiają. Hejty hejtami, ale kliki i komentarze muszą się zgadzać, a reklamodawcy być usatysfakcjonowani. Celebryta zarabia dzięki rozpoznawalności, która nie tylko jest miarą ilości fanów, ale również hejterów. Inny celebryta zarabia na prowokowaniu innych znanych ludzi albo przekomarzaniu się z ich fanami. Przecież grunt to podnosić swoją wartość marketingową w oczach reklamodawców. Jeszcze inni są skrajnie cyniczni i zarabiają na wywoływaniu tzw. gównoburz, którymi emocjonują się internauci, podczas gdy oni tylko udają nienawiść do dziennikarzy, fotoreportetów i innych celebrytów. W rzeczywistości równie dobrze mogliby sobie wszyscy podać ręce i pójść wspólnie na piwo.

Zagłębiając się w te wszystkie historie z wielkiego świata i reakcje tysięcy anonimowych użytkowników, czuję się jakbym wpadła do szamba i tonęła w nieczystościach. Zdecydowanie wszystkim wyszłoby na dobre, gdyby ktoś na jeden dzień odciął światu internet. Tymczasem opuszczam wirtualną rzeczywistość i ja, czas poczytać jakąś ciekawą książkę albo spotkać się ze znajomymi. 

Nigdy nie zapominajcie o tym, co w życiu jest naprawdę ważne! A prawdziwe gwiazdy są tylko i wyłącznie... na niebie :)










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Droga krzyżowa na Śnieżkę, czyli jak kanapowiec ruszył w góry

Dawno mnie tu nie było. Zbyt dawno. A jednak wróciłam, co oznacza, że mój blog mimo wszystko przetrwa, tyle, że nie będzie prowadzony systematycznie (wiem, sama pisałam jakie to ważne). Dziś będzie kilka słów o tym, że człowiek może więcej niż sądzi, ale bardzo często siebie nie docenia. I nie, nie będzie to post w stylu słodkiego motywacyjnego pierdzenia, że chcieć to zawsze móc, i jeśli tylko bardzo czegoś zechcemy, to osiągniemy to jak za dotknięciem magicznej różdżki. Bo tak dobrze to raczej nie ma. Chyba. W drodze Lubię górskie widoki, bo jest w nich coś magicznego. Ale niech jasna cholera trafi tego, kto każe mi się po nich wspinać. Dawno, naprawdę dawno nie wchodziłam o własnych nogach na żaden szczyt (podwózka gondolą na samą górę tak jakby się nie liczy, prawda?) – pomyślałam kilka tygodni temu. Z jednej strony bym trochę chciała, ale z drugiej… chodzenie pod górkę zawsze mnie wykańczało, a moja forma z każdym rokiem gorsza i sadełko na brzuchu większe. Nie ma opcji...

5 sposobów jak... nie zostać odnoszącym sukcesy blogerem

Nie napiszę po raz który zakładam kolejny blog. Trochę ich było. Zawsze nie wypalały. Zanim przejdę do opisu dlatego tak się działo, to może wpierw wyjaśnię dlaczego znów zdecydowałam się spróbować. Ten ostatni raz. A jakby tak rzucić wszystko i zostać... blogerem? Od wielu lat pracuję jako copywriter, przez chwilę dziennikarz, potem znów redaktor i specjalista ds. PR. Pisanie to całe moje życie. Jednak ilekroć przychodziło mi do zakładania kolejnego bloga, coś zawsze szło nie tak. Dziś zrozumiałam, że wciąż trafiałam kulą w płot, jeśli chodzi o tematykę. Najpierw sądziłam, że super pomysłem będzie prowadzenie bloga o książkach - wytrwałam naprawdę krótko. Potem uznałam, że warto zacząć pisać o swoich pasjach, no ale najlepiej po angielsku. Tak... międzynarodowo i do tego dobrze w CV wygląda! Ale to znów nie było to. Następnie stworzyłam blog o recenzowaniu jedzenia w różnych knajpach, a potem blog o Public Relations. Gdy porażka goni porażkę Ciągle nie znajdowałam odpowie...

7 rad, jak nie oszaleć przy wykańczaniu mieszkania

Zanim po raz pierwszy usiądziesz z kubkiem kawy w nowym fotelu i z lubością zachwycisz się pięknem własnego, wykończonego ze smakiem mieszkania, czeka cię naprawdę długa i trudna podróż. Jej kres wart jest zachodu, a wyczerpujący okres w trakcie trwania remontu nie musi być aż tak uciążliwy. Oto 7 rzeczy, które mogą pozwolić przetrwać najgorsze momenty. Zanim zamieszkasz w wymarzonych czterech ścianach Chcę, żeby była jasność. Osobiście nie znoszę wszelkiego rodzaju remontów, a w trakcie wykańczania mieszkania popełniłam mnóstwo błędów, nie wspominając już o tym, ile rzeczy doprowadziło mnie do szewskiej pasji. Najbardziej życzyłabym więc każdemu, aby pewne sytuacje zostały mu oszczędzone. A jeśli okaże się to niemożliwe, to lepiej zawczasu wiedzieć jak sobie ze wszystkim poradzić. 1. Upewnij się, co Cię będzie czekać! Jedni pewnych rzeczy nie chcą wiedzieć, a inni wolą dmuchać na zimne i nie dać się zaskoczyć. W przypadku wykańczania mieszkania, uważam, że lepiej postaw...