Przejdź do głównej zawartości

Subiektywny ranking piosenek, które zabiorą Cię na wakacje

Biję się w piersi, blog od prawie trzech tygodni leżał odłogiem. Za wszystko winię beztroską majówkę oraz nadejście ciepłych, słonecznych dni, które umówmy się, nie zdarzają się tak często jak byśmy tego chcieli. Majówka nie tylko mnie rozleniwiła, ale wzbudziła tęsknotę za prawdziwymi dwutygodniowymi wakacjami. Niestety, na te przyjdzie mi trochę poczekać, prawdopodobnie do września. Dzisiejszy wpis zatem dedykuje tym, którzy podobnie jak ja, tęsknie wypatrują wakacji. Oto bardzo subiektywny ranking 7 piosenek, które mogą umilić nam to oczekiwanie.

Byle do wakacji!

Od czego by tu zacząć?

1. Despacito. Luis Fonsi, morze, piękna dziewczyna i Matka Boska. Piosenkę rozpoczyna szum fal, półnaga dziewczyna i... figura Matki Boskiej. Potem rządzą już tylko gorące rytmy i zmysłowe tańce. Można nie lubić tego typu muzyki, ale nie można powiedzieć, że w trakcie słuchania "Despacito" myślami człowiek nie podąża gdzieś daleko, najlepiej na hiszpańską plażę (albo każdą inną na której aktualnie chciałby się znajdować).



2. Bailando. Lata lecą, a Enrique... dalej rządzi. Ok, po rozgrzewce z Luisem Fonsim, przyszedł czas na taniec z Enrique Iglesiasem. Pamiętam, że dawno temu, gdy chodziłam do gimnazjum namiętnie słuchałam którejś z jego płyt (a właściwie to była jeszcze kaseta, ech, era kaset i walkmanów :) Od tamtych czasów dużo się zmieniło, tymczasem Enrique nie podzielił losu gwiazd jednego czy dwóch sezonów, wciąż daje radę. Słuchając "Bailando" człowiek przenosi się gdzieś na hiszpańską ulicę i... aż się chce tańczyć razem z nimi!



3. Chantaje. "Zobaczysz, kiedyś Ci się znudzi!" Może, ale nie ona. Od czasów "Wherever, whenever" z każdą piosenkę zyskuje w moich oczach. Ciężko mi nawet powiedzieć, który kawałek Shakiry lubię najbardziej. Mam minimum siedmiu faworytów :) A z wakacjami kojarzy mi się na pewno "Chantaje".


4. Tuesday. Nie taki z niego Burak. Żeby nie było, że jestem monotematyczna i opisuję tylko jeden typ wykonawców - oto idealna wakacyjna piosenka, której najlepiej słucha się...we wtorek :)

 

5. Lambada. Stare jak świat, ale... świetnie się tego słucha, będąc w wakacyjnym nastroju :) Zawsze sobie wmawiam, że w końcu nauczę się tak tańczyć. Jasne...



6. Asereje, czyli skoro już wracamy do staroci z lat szkolnych. No dobra, kto tańczył do tej piosenki w szkole? Taniec nigdy nie stanowił mojej mocnej strony, dlatego to był układ w sam raz dla mnie :)



7. Maria Maria, czyli niech zabrzmi gitara. Na koniec piosenka, obok której nie sposób przejść obojętnie, nie tylko ze względu na wirtuoza Carlosa Santanę. 



Tworząc ten wpis, wysłuchałam po kilka razy wszystkich powyższych piosenek. I tak, na chwilę poczułam się jak na wakacjach. Z pewnością każdy ma swoją własną listę takich utworów :)

P.S. I nawet nie zauważyłam, jak wybiła północ i mamy piąteczek. Miłego weekendu!


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Droga krzyżowa na Śnieżkę, czyli jak kanapowiec ruszył w góry

Dawno mnie tu nie było. Zbyt dawno. A jednak wróciłam, co oznacza, że mój blog mimo wszystko przetrwa, tyle, że nie będzie prowadzony systematycznie (wiem, sama pisałam jakie to ważne). Dziś będzie kilka słów o tym, że człowiek może więcej niż sądzi, ale bardzo często siebie nie docenia. I nie, nie będzie to post w stylu słodkiego motywacyjnego pierdzenia, że chcieć to zawsze móc, i jeśli tylko bardzo czegoś zechcemy, to osiągniemy to jak za dotknięciem magicznej różdżki. Bo tak dobrze to raczej nie ma. Chyba. W drodze Lubię górskie widoki, bo jest w nich coś magicznego. Ale niech jasna cholera trafi tego, kto każe mi się po nich wspinać. Dawno, naprawdę dawno nie wchodziłam o własnych nogach na żaden szczyt (podwózka gondolą na samą górę tak jakby się nie liczy, prawda?) – pomyślałam kilka tygodni temu. Z jednej strony bym trochę chciała, ale z drugiej… chodzenie pod górkę zawsze mnie wykańczało, a moja forma z każdym rokiem gorsza i sadełko na brzuchu większe. Nie ma opcji...

5 sposobów jak... nie zostać odnoszącym sukcesy blogerem

Nie napiszę po raz który zakładam kolejny blog. Trochę ich było. Zawsze nie wypalały. Zanim przejdę do opisu dlatego tak się działo, to może wpierw wyjaśnię dlaczego znów zdecydowałam się spróbować. Ten ostatni raz. A jakby tak rzucić wszystko i zostać... blogerem? Od wielu lat pracuję jako copywriter, przez chwilę dziennikarz, potem znów redaktor i specjalista ds. PR. Pisanie to całe moje życie. Jednak ilekroć przychodziło mi do zakładania kolejnego bloga, coś zawsze szło nie tak. Dziś zrozumiałam, że wciąż trafiałam kulą w płot, jeśli chodzi o tematykę. Najpierw sądziłam, że super pomysłem będzie prowadzenie bloga o książkach - wytrwałam naprawdę krótko. Potem uznałam, że warto zacząć pisać o swoich pasjach, no ale najlepiej po angielsku. Tak... międzynarodowo i do tego dobrze w CV wygląda! Ale to znów nie było to. Następnie stworzyłam blog o recenzowaniu jedzenia w różnych knajpach, a potem blog o Public Relations. Gdy porażka goni porażkę Ciągle nie znajdowałam odpowie...

7 rad, jak nie oszaleć przy wykańczaniu mieszkania

Zanim po raz pierwszy usiądziesz z kubkiem kawy w nowym fotelu i z lubością zachwycisz się pięknem własnego, wykończonego ze smakiem mieszkania, czeka cię naprawdę długa i trudna podróż. Jej kres wart jest zachodu, a wyczerpujący okres w trakcie trwania remontu nie musi być aż tak uciążliwy. Oto 7 rzeczy, które mogą pozwolić przetrwać najgorsze momenty. Zanim zamieszkasz w wymarzonych czterech ścianach Chcę, żeby była jasność. Osobiście nie znoszę wszelkiego rodzaju remontów, a w trakcie wykańczania mieszkania popełniłam mnóstwo błędów, nie wspominając już o tym, ile rzeczy doprowadziło mnie do szewskiej pasji. Najbardziej życzyłabym więc każdemu, aby pewne sytuacje zostały mu oszczędzone. A jeśli okaże się to niemożliwe, to lepiej zawczasu wiedzieć jak sobie ze wszystkim poradzić. 1. Upewnij się, co Cię będzie czekać! Jedni pewnych rzeczy nie chcą wiedzieć, a inni wolą dmuchać na zimne i nie dać się zaskoczyć. W przypadku wykańczania mieszkania, uważam, że lepiej postaw...